sobota, 22 marca 2014

Rozdział LXXXVI - Zwykły dzień z niezwykłym zakończeniem

Nie rozmawiali długo. Amanda była zbyt wykończona pobytem w szpitalu i zaraz położyła się spać. Obudziła się wcześnie rano. Popatrzyła na zegarek.
-Dopiero 6? Tak wcześnie? I co ja będę robić o tej godzinie?- odruchowo spojrzała na kalendarz. Z jej ust wydobył się cichy pisk- to dziś!
Szybko się ubrała i przygotowała śniadanie. Potem zapukała do drzwi czarnowłosego. Weszła i postawiła na jego łóżku tacę z jedzeniem.
-Hej, wstawaj!- pocałunkiem przywołała go z krainy snów.
-Mmmm…. Cześć- odwzajemnił przywitanie- a co to za okazja, że przynosisz mi śniadanie do łóżka?
-Zapomniałeś?
-O czym?
-Shun, drętwiaku, dziś są twoje urodziny!
-Keith! Co ty tu robisz?
-No jak to co? Składam ci życzenia! Runo i Gus niosą prezent.
W tym czasie wpadli Gus i Runo z wielką maskotką.
-Małpa?
-Taak- wyszczerzył zęby Keith.
-Jest... niezwykła. Dzięki.
-No to teraz czas na tort! Posuńcie się, głąby!- Runo przepychała się łokciami między chłopakami i podeszła do Shuna z tortem, na którym widniało siedemnaście świeczek.
-Wszystkiego najlepszego, Shun!- zawołali i zgodnym chórem zaśpiewali mu „Sto lat”.
-Dziękuję za wszystko. Nawet za tę małpę.
-Haa! Wiedziałem, że będzie się podobała! Poprzednim razem, gdy kupowaliśmy prezent Amandzie, też jej się podobał! My mamy gust!
-Tak, oczywiście. A teraz do salonu. Dajcie Shunowi choć się przebrać.
Po pięciu minutach zszedł na dół.
-To co robimy?
-Hmm… A może spacer?
-Masz „świetne” pomysły, Keith! Choć… nie jest to takie złe. To idziemy?

Na przedzie szła Runo z Keithem, potem Gus, a na końcu Amanda i Shun. Nagle ktoś zastąpił parze drogę.
-Kim jesteś?- zapytała dziewczyna.
-Haruhiko. Musicie się ze mną udać.
-Nigdzie nie musimy iść- zaprzeczył ostro Shun.
Starzec tylko pokiwał głową.
-Ależ tak… jesteście wybrani. Musicie- dodał, z naciskiem wymawiając ostatnie słowo.
-Zejdź nam z drogi, dziadku. Spieszy nam się- czarnowłosy popchnął Haruhiko i pociągnął za sobą Amandę. Gdy oddalili się kawałek, starzec pokiwał głową i wyszeptał:
-Do zobaczenia, Wojownicy.
Wieczorem, gdy wszyscy poszli, Amanda wślizgnęła się do pokoju chłopaka. Położyła się obok niego.
-Jak myślisz, kim był ten staruszek?
-Nie wiem. Szczerze to mnie nic nie obchodzi. Ważniejsza jest teraz ta chwila- objął ją w pasie i zaczął całować. Powoli wyswobodziła się z uścisku i skierowała się stronę drzwi.
-No to dobranoc.
-Dobranoc.
***
Koniec. Nie ukrywam, że się cieszę, choć przeniesienie rozdziałów na tego bloga zajęło mi ponad rok. I cieszę się, że to już koniec tego tomu. Napisałam go kilka lat temu, kiedy dopiero zaczynałam i aż roi się w nim od błędów każdego rodzaju. Wstawiając ostatnie rozdziały, nie mogłam na to patrzeć, bo wiem, że to okropne. Ale to pierwsze "poważniejsze" (czy można tak to nazwać?) opowiadanie, więc mam do niego sentyment. I tak to zostawię - z błędami, bez akapitów i innych rzeczy. Bo to ma swój urok.

Prowadzenie bloga - systematyczne - jest bardzo trudne. Nie było mnie przez cztery miesiące. Nie powiem, że nie miałam czasu, bo miałam. Ale byłam zbyt leniwa, żeby coś wstawiać. Albo po prostu wylatywało mi z głowy. Mimo tego chcę dalej wstawiać swoją "twórczość" (piszę w cudzysłowie, bo nie jest to genialne). Drugi tom "Na zawsze" postaram się zacząć wstawiać za miesiąc. Chcę choć troszeczkę to poprawić, ale przede wszystkim dokończyć.

Licznik odwiedzin nie zachwyca, ale nie dziwię się. Nie zrobiłam niczego, żeby promować tego bloga. I niech tak zostanie. (Chociaż każdy komentarz cieszy:)).