środa, 28 listopada 2012

Rozdział XI - Nowi przyjaciele

Obudziła się. Przy niej siedział Shun. Chciała się poruszyć, ale coś ją powstrzymywało. Noga. Nagle wszystko stanęło jej przed oczami. Śmiech Treya i dźwięk łamanej kości przyprawiał ją o dreszcze.
-Widzę, że już się obudziłaś. Jak noga?- spytał chłopak.
-Boli. Bardzo- kilka łez spadło na poduszkę. Starła je machnięciem ręki- na pewno nie ma jakiś sposobów, żeby noga zrosła się szybciej?- spojrzała na niego z nadzieją.
-Jest jeden. Przed chwilą sobie o nim przypomniałem. Potrzeba 5 kropli krwi twojego przyjaciela.
-Czyli, że ten pomysł odpada.
-Niezupełnie. Jestem przecież ja.
-Ale ty…
-Nie jestem twoim przyjacielem?- dokończył za nią z chytrym uśmiechem.
-Jesteś- dała za wygraną.
-Więc zabierzmy się do pracy.
Nakłuł swoja skórę w okolicy nadgarstka, zrobił to samo z nogą Amandy i wlał 5 kropel swojej krwi. Jej kości natychmiast się zrosły. Nie został żaden ślad.
-Znów mogę chodzić! Dziękuję!
-Więc wykorzystajmy to i chodźmy na spacer. Jesteśmy w końcu w nowym miejscu. Ale najpierw musimy się przebrać. Sam Deval wydał to polecenie. Od dziś nazywasz się Miyoko Taksumi, a ja Yoh Taksumi i jestem twoim mężem. Tu są nowe dokumenty- podał je dziewczynie.
Teraz Amanda miała na sobie krótka czarną sukienkę i buty na lekkim obcasie. Jej oczy miały kolor brązu. Założyła perukę w czarnym kolorze. Shun ubrał się w ciemną marynarkę i dżinsy. Swój naturalny czarny kolor włosów zastąpił peruką w ciepłym kolorze brązu. Jego piękne czekoladowe oczy przykryły niebieskie soczewki. Amanda spojrzała w lustro. Nie przypominała tej dziewczyny. Nie przypominała siebie.
-Żono, może przejdziemy się do lasu?- spytał Shun, wyraźnie akcentując pierwszy wyraz, który bardzo śmiesznie i obco brzmiał w jego ustach. Może dlatego, że nigdy go nie powiedział.
-Świetny pomysł, mężu- Amanda prawie krztusiła się ze śmiechu.
Szli ścieżką. Wokół nich swobodnie przebiegały zwierzęta. Wiedziały, że nie mają się czego bać. One wyczuwały, że są dobrzy, że płynie w nich dobra krew i nigdy ich nie skrzywdzą. Nagle zza drzew wyskoczyły dwa dziwne stworki.
-Shun, zobacz jakie słodkie!- krzyknęła.
Sięgały im do kolan. Jeden z nich miał brązowe futro, a drugi jasnobrązowe.
-Nie jestem Shun, pamiętasz?- skarcił ją.
-Oh, tak. Przepraszam Yoh.
-Kim jesteście?
-O rany! Te zwierzęta mówią!- Amanda odruchowo cofnęła się krok do tyłu, chociaż nie wyglądało na to, żeby zwierzęta chciały z nimi walczyć.
-Oczywiście, że mówimy. Przysłał nas Deval- spojrzał na nią dziwnie.
-Mistrz?- spytał zaskoczony Shun.
-Tak. Uważa, że musicie mieć jakieś towarzystwo. Jestem Be, a to De- wskazał łapką na drugiego stworka.
Gdyby nie kolor futra, nie mogliby ich odróżnić.
-Zostaniecie z nami?- spytała Amanda. Spodobały jej się te dwa zwierzątka, tak dziwne i niespotykane. 
-Tak, z chęcią- powiedział De.
"Skoro sam Mistrz ich tu przysłał, to musi mieć jakiś cel. Pójdę do niego i dowiem się więcej".

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział X - Pożegnanie i nowy wróg

-Gdzie znów byłeś, Shun?- zapytała, gdy zobaczyła chłopaka wchodzącego do domku. 
-Byłem na spotkaniu z Devalem. Gratuluje ci pokonania Ameracha.
-Wow, dzięki!- uśmiechnęła się.
-Ale przekazał mi też, że pojawił się nowy wróg. Jest tak potężny, że nawet nie zna jego imienia.
-Czyli, że mamy nową misję?- radość sprzed chwili bezpowrotnie się ulotniła.
Kolejny wróg. Kolejne starcia. Kolejny raz nadstawianie życia. Kolejny ból. Westchnęła ciężko. Bała się. Co będzie potem, jeśli go- czysto teoretycznie- pokonają? Będą następni? Jeśli tak, to na pewno mocniejsi od poprzednich. Mocno się tego bała, tak bardzo tego nie chciała. Ale nie mogła narzekać, bo była wybraną. Mistrz spośród tylu ludzi wybrał właśnie ją, żeby chroniła dobro. To był zaszczyt.
Shun wzruszył ramionami i powiedział:
-Na to wygląda. Trzeba wymyślić nowe zaklęcia, bo te są na niego za słabe, a poza tym będziesz musiała pożegnać się z Runo.
-Z Runo? Dlaczego?
-To są tylko zwykli ludzie. Gdy znajdą się na polu bitwy, zginą. Czy tego chcesz?- podniósł prawą brew.
-Oczywiście, że nie! Muszę to powiedzieć Runo- już miała się odwrócić i zakomunikować to przyjaciółce, gdy usłyszała dobrze znany głos:
-Nie musisz. Już wiem.
-Cześć, Runo- powiedział Shun.
-Ty!- wskazała na niego palcem w geście oskarżenia- wiedziałeś, że ona tu jest! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
-Wiedziałem, że ciężko będzie ci powiedzieć jej to w twarz, więc uznałem, że będzie lepiej jeśli teraz się dowie- wzruszył ramionami.
-Cóż... muszę już iść. Keith! Gus!- zaczęła krzyczeć. Od razu przybiegli. Runo kontynuowała- vmusimy się zbierać.
-Ale dlaczego?- spytał Gus, gładząc swoje niebieskie włosy.
-Mają nowego wroga. Jest za silny i niebezpieczny, a nasi wspaniałomyślni przyjaciele zgodnie ustalili, że lepiej będzie jeśli wyjedziemy. Nie biorąc pod uwagę mojego zdania. A moje zdanie jest takie, że chcę zostać i razem z Shunem bronić ją. Wiem, że jestem tylko człowiekiem, ale człowiek może dużo znieść.
-Nie Runo. Tym razem nie mogę się zgodzić. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Poza tym mam Shuna. Shun, pomóż mi ją przekonać- poprosiła.
Kiwnął głową.
-Dokładnie. Ma mnie, więc nie masz się o co martwić- to zdanie wystarczyło.
-Skoro sam Shun tak mówi, to rzeczywiście pojedziemy. Gus! Keith! Spakowani?
-Tak jest, szefowo!- odpowiedzieli chórem.
-A więc naprzód marsz! Lewa, prawa, lewa, prawa- zakomenderowała- a ty- tu zwróciła się do Amandy- uważaj na siebie- i mocno ją przytuliła.
-Dobrze, Runo. Dziękuję za wszystko. Udanej drogi.
-Pa!- zdążyła krzyknąć niebieskowłosa, gdy samochód niknął w dali.
-Wiesz co? Taki piękny dzień, przejdę się. W końcu to nasz ostatni dzień tutaj- spojrzała na niebo, na którym nie było ani jednej chmurki.
-Mam ci towarzyszyć?- spytał.
-Nie, dziękuję. Wolę pójść sama- uwielbiała jego towarzystwo, ale każdy potrzebuje takich chwil, kiedy jest sam.
-Dobrze, ale uważaj.
Zaczął się sierpień. Piękny miesiąc. Wszystko wokół było zielone, kwitło. Amanda weszła na leśną dróżkę prowadzącą do małego stawu. Usiadła na brzegu. Za miesiąc rozpoczynał się wrzesień. Normalnie zaczęłaby chodzić do szkoły. Normalnie. Teraz nic nie jest normalne. W tak krótkim czasie jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Miała wrażenie, że stoi z boku i przygląda się temu wszystkiemu. Chociaż widzi, to nie rozumie. Obrazy się zamazują, nie może z nich nic wyczytać. Za szybko pędzą. Poprzednie miejsce wypełnione jest przez nowy. I tak w ciągłym ruchu. Nie była do tego przyzwyczajona. Jej życie składało się z wczesnej pobudki, szybkiego śniadania i mycia się, zdążenia na czas do szkoły, przyjście z niej, zjedzenia obiadu, nauczenia się, spotkania z przyjaciółką i spania. Idealna harmonia. Wszystko jak w zegarku. 
Teraz? Teraz jest chaos. Ot tak burzą jej życie. Nagle zabierają z domu rodzinnego i wywożą w jakieś odludzie, do lasu. Nie miała nic przeciwko przyrodzie, uwielbiała ją, ale chciała mieć kontakt z ludźmi, ze światem. Życie w cieniu, daleko, nie było dla niej. Choć minęło kilkanaście tygodni, czyli niewiele w porównaniu z jej szesnastoma wiosnami, nie mogłaby żyć bez Shuna. Zawsze wstawał kilka minut po świcie i szedł poskakać po drzewach czy pobiegać. Próbował wymykać się cicho, ale ona i tak zawsze go słyszała. Czasem wychodziła i patrzyła jak z zawrotną prędkością pokonuje kolejne odcinki wyznaczonej przez niego trasy. Potem przychodził do domu, a ona czekała ze śniadaniem. Następnie spędzali czas razem. Czasem rozmawiali, uczyli się zaklęć, a czasem po prostu milczeli, bo tak też czuli się dobrze. Ważna była obecność drugiej osoby. 
-A kogóż my tu mamy? Amanda? Witaj!- ktoś podszedł od tyłu. Natychmiast się odwróciła. Ujrzała wysokiego chłopaka o lekko opalonej skórze i brązowych włosach.
-Kim jesteś?- spytała i pełna strachu wstała. Dzieliło ich kilka kroków.
-Jestem Trey. Miło mi cię poznać, Amando. Może na początek coś charakterystycznego? Tak, żebyś mnie pamiętała- jednym susem pokonał odległość między nimi i nadepnął jej na nogę tak, że złamała się.
-Aaaaaaaaaaaał!- krzyknęła przeraźliwie. Kilka ptaków odfrunęło z gałęzi przestraszone jej krzykiem. Z oczu poleciały pierwsze łzy.
"Amanda"- szybko pomyślał Shun.
-Och widzisz? Przestraszyłaś zwierzątka. Jeszcze się spotkamy- podniósł jej głowę tak, żeby patrzyła mu prosto w oczy- Apokalipter zawsze cię znajdzie.
I zniknął za krzakami. Zaraz potem był już przy niej Shun.
-Shun, to był jego sługa i... i on... moja noga...
-Jest złamana- stwierdził.
-Nie można tego uleczyć?
-Niestety nie. Złamania same muszą się zrosnąć. A teraz złap mnie za szyję.
Amanda posłusznie złapała go. Podniósł ją. Nie była ciężka. Amanda zmęczona i wykończona bólem, zasnęła.
"Jak mogłem nie zdążyć? Teraz przeze mnie ona cierpi. To tylko moja wina"- w myślach obwiniał się. Popatrzył na jej twarz. Była uśmiechnięta.
"Pewnie śni jej się coś miłego".
-Shun! Coś sobie przypomniałam! To był Trey. Powiedział, że Apokalipter zawsze mnie znajdzie- krzyknęła, budząc się.
-Wiemy już, kto jest naszym nowym wrogiem.
"Czuję, że to nie będzie łatwy czas"- pomyślała.

niedziela, 18 listopada 2012

Rozdział IX - Zwycięstwo!

Byli na spacerze. Nic nie wskazywało na to, co miało się dzisiaj wydarzyć. Słońce dość mocno świeciło, ptaki wesoło śpiewały tylko sobie znane piosenki gdzieś w koronach drzew. Cały świat był spokojny. Chociaż nie, to nieprawda. Dwójka ludzi co rozglądała się na boki. Mieli przeczucie, że coś się zdarzy. Właśnie dziś. Ale co?
Nagle ktoś zastąpił im drogę. Wokoło zrobiło się gorąco. Wiedzieli, kto to był. Pojawił się w towarzystwie płomieni i jednego zbłąkanego pioruna. Zwykły śmiertelnik spłonąłby na miejscu, lecz Wojowników tylko lekko odepchnął żar bijący od niego. Postąpił jeden krok naprzód. Para szybko się podniosła. Uśmiechnął się jadowicie, pokazując ohydne, brązowe zęby.
-Macie zaszczyt, że przyszedłem do was osobiście- zaśmiał się gardłowo.
-A my zaraz będziemy mieć zaszczyt cię zabić.
-Nie bądź taki pewien, rycerzyku od siedmiu boleści- przewrócił oczami.
-Założymy się? Amanda, zaklęcie obezwładniające!- krzyknął Shun, spoglądając na dziewczynę, której oczy na chwilę zabłysły fioletowym światłem.
-Co jest? Nie mogę się ruszyć!
-Mamy tylko dziesięć sekund. Trzeba z nim walczyć. Ja to zrobię. Ty w odpowiednim momencie wypowiesz zaklęcie ostatnie, dobrze?
-A jeśli nie trafię?- powiedziała, z przestrachem patrząc na czarnowłosego chłopaka. 
-Trafisz, ufam ci. 
-Ha, ha, ha, myślicie, że przechytrzycie Diabła? Nigdy!- powoli zaczął się oswobadzać. Zaklęcie robiło się coraz słabsze, aż w końcu przestało działać.
Zaczyna się!
"Uważaj, Shun"- pomyślała Amanda. Bała się o niego. Nie miał takiej mocy jak ona. Był tylko opiekunem. To ona powinna się tam znaleźć. Miała moc. On mógł zginąć.
-Teraz Am!- krzyknął, gdy przykleszczył go do drzewa.
-Czas zła nadszedł już kres. Wypowiadam zaklęcie te, które ostatnie zwie się. Zmiecie cię z powierzchni ziemi. Niech ogień zapłonie i moje życie uratuje. Dobro zawsze zwycięża zło!
-Jak to możliwe? Co ta wiedźma zrobiła?- to były jego ostatnie słowa zanim została z niego kupka popiołu, który porwał podmuch wiatru.
-Udało się!- szczęśliwa Amanda podbiegła i rzuciła się w ramiona Shuna- ale ty jesteś ranny!
-Nic mi nie będzie.
-Przecież zło cię zakaziło! Pokaż, wyleczę to.
Posłusznie podniósł rękę, na której widniała okropna rana. Na ramieniu miał podłużne nacięcie, które rozerwało mu mięsień i zagłębiało się aż do kości. Dziewczyna lekko się skrzywiła, ale delikatnie ją dotknęła. Rana zniknęła, tkanki się zrosły.
-Dziękuję- powiedział, patrząc jej prosto w oczy.
-To ja powinnam ci podziękować. Naraziłeś swoje życie, żeby mnie uratować- odwzajemniła spojrzenie.
-Ciebie zawsze uratuję- pomyślał. Na razie nie chciał ujawniać swoich uczuć. Nie był ich pewien. Dla niego stanowiło to labirynt.
*
-Nareszcie Amerach został pokonany!- powiedziałą Runo, gdy byli w domku. Każdy trzymał kieliszek szampana- gratulujemy!
-Dziękuję, ale to także zasługa Shuna. No nie, gdzie on znowu się podział?- Amanda rozejrzała się po pokoju.
Tymczasem u Shuna...
-Jestem Panie i przynoszę dobre wieści. Amerach został pokonany.
-Gratulacje, Shun. Ale nie wezwałem cię po to, żeby gratulować. Pojawiło się nowe zło. Tym razem już musicie uciekać. To jest zbyt niebezpieczne. Musicie być sami. Nie mogą się wśród was pałętać śmiertelnicy. Zginą przy uderzeniu jego mocy. Będziecie zmuszeni przebrać się za kogoś innego. Wprawdzie nie ominie was konfrontacja, ale możecie jakoś to odwlec. Nowy wróg ma postać spokojnego pana w podeszłym wieku. Zawsze towarzyszą mu młodzieńcy w wieku około 20 lat. To jego słudzy.
-Jakie jest jego imię?
-Nie wiem. Jest zbyt potężne. Dlatego musicie stworzyć nowe zaklęcia, bo te już nie poradzą sobie z wrogiem.
-Dobrze, Mistrzu. Rozkaz zostanie wykonany.
-Teraz możesz odejść.

czwartek, 8 listopada 2012

Rozdział VIII - Kilka chwil spokoju

-Zabiję ją! Nic z niej nie zostanie! Jeszcze tylko kilka dni. Dobro zginie, a ja będę panem całego świata! Shadow, ile jeszcze mam czekać?!
-Do zakończenia odnowy pozostały dwa dni- odpowiedział potulnie, klękając i nie podnosząc głowy.
-Aż tyle? Nie mogę czekać!
-Niestety, nie da się tego przyspieszyć, panie.
-Dobrze, Shadow. Możesz odejść. Tymczasem ja uknuję cudowny plan zemsty. Amanda zginie razem z tym jej obrońcą. I tym razem nic mnie nie powstrzyma. Uodporniłem się na zaklęcie, którego użyła przeciw mnie. Zło zapanuje nad światem, a ludzie będą bić mi pokłony! Jeszcze tylko dwa dni.
*
Zegar pokazywał 7.30. Po skromnym śniadaniu, ubrała się w granatową sukienkę i wyszła. Był piękny letni poranek. Słońce przedzierało się przez drzewa. Lubiła podziwiać przyrodę. Szczególnie rano. Wtedy wszystko budziło się do życia. Wspięła się na drzewo. Stamtąd miała lepszy widok. Coś przemieszczało się z zawrotną prędkością między drzewami. Tak, to Shun. Nieświadomy, że ktoś go obserwuje. Amanda patrzyła na niego z uwielbieniem. Był bardzo przystojny. Nagle usłyszała świst koło swojego ramienia. Obok usiadł Shun.
-Ale jak? Ty przecież byłeś tam...
-Zawrotna prędkość? Niezbędna przy bronieniu ciebie.
-Ja już umiem sama się bronić!- powiedziała lekko oburzona, patrząc w jego błyszczące oczy. Był lekko zmęczony, a oddech jeszcze nie wrócił do normy.
-Teraz będziesz potrzebować mnie.
-Zawsze ciebie potrzebuję- powiedziała cicho, chociaż wiedziała, że on to usłyszy. Lecz Shun jak zawsze to zignorował, chociaż nie było mu to obojętne. Z każdym dniem coraz bardziej ją lubił. Czasem przyłapywał się na tym, że obserwuje ją i czeka, aż się uśmiechnie czy na niego spojrzy. Dobrze wiedział, że nie może wiązać się zbytnio z podopiecznym, ale to było zbyt silne. Nawet on temu uległ.
-On się odrodził- zakomunikował.
-Tak szybko? Zaklęcie było aż tak słabe?
-Na niego- było. Tylko zaklęcie ostatnie jest w stanie na zawsze zepchnąć go do otchłani.
-Jeśli to zrobię, to... czy utracę swoją moc? 
-Nie, bo zawsze będą nowi wrogowie.
-A ty będziesz przy mnie?- zapytała.
-Oczywiście.
-Cieszę się.
Zapanowała chwila ciszy.
-Shun, czy ty kiedykolwiek uśmiechasz się bez powodu?
-Czasami.
-A czy stanie ci się coś, jeśli zepchnę cię z wysokości dziesięciu metrów?
Spojrzał na nią i podniósł brew w pytającym geście.
-Do czego zmierzasz?
-Do niczego, tylko po prostu...- zepchnęła go z drzewa. Jak przypuszczała spadł, nie robiąc sobie nic złego.
Zawołał z dołu:
-Teraz ty!
-Ale ja się boję!- mocniej chwyciła za gałąź, na której siedziała.
-Nie mów, że się boisz- uśmiechnął się zadziornie- złapię cię- wyciągnął ręce przed siebie.
Hm... Wyzwanie? Czemu nie?
-Uwaga, skaczę!
Czuła na plecach podmuch wiatru, który nagle ustał. Wylądowała w ramionach czarnowłosego. Na moment ich spojrzenia się spotkały.
-Jesteś bardzo ciężka. Możesz zejść?
-Wygodnie mi tu- ułożyła się lepiej- może poniesiesz mnie tak aż do domu?
-Niech ci będzie.
Amanda oparła głowę na jego ramieniu.

wtorek, 6 listopada 2012

Rozdział VII - Porwana

Spała w najlepsze, gdy poczuła, że ktoś ją unosi. Pomyślała, że to Shun, więc tylko oparła mu głowę na ramieniu i mocniej się w niego wtuliła. Ktoś niósł ją do lasu, potem pod ziemię, aż do wilgotnej i zimnej jaskini.
-Nareszcie! Mam cię!- to nie był głos czarnowłosego. Od razu otworzyła oczy. 
-Co? Amerach?
-Tak i to we własnej osobie. Miło mi cię zabić- uśmiechnął się, pokazując ohydne zęby.
-Zabić?
-Och, tak. To będzie dla mnie zaszczyt.
-Shun!- wiedziała, że sama nie da rady. Mógłby zabić ją jednym ciosem. Ale najpierw chciał się trochę po napawać tym, że ją ma, że jest bezradna, sama, uwięziona. 
-Możesz wołać swojego przyjaciela kiedy i ile chcesz. Tu nikt cię nie usłyszy. Jesteśmy tylko my- ze strachem spojrzała w jego czarne oczy. Widziała w nich tylko szaleństwo i zło.
Chciała się stąd wydostać. Nie miała ochoty teraz umrzeć. Miała dopiero szesnaście lat. Zaczęła myśleć, a raczej gorączkowo przypominać sobie lekcje Shuna. To był jedyny ratunek, skoro jej opiekun nie mógł jej znaleźć.
Siłą woli rozwiązała sznury. Powoli zaczęła wypowiadać zaklęcie...
-Czas zła nadszedł już kres. Wypowiadam zaklęcie te, które przedostatnie zwie się i zmiecie cię z powierzchni ziemi!
Zapłonął ogień. Spalił Ameracha, ale Amanda wiedziała, że to nie koniec. On wróci. Odrodzi się tak jak Feniks z popiołów. Będzie wściekły i jeszcze silniejszy. Wróci, by ją zniszczyć.
*
Szybko wydostała się z jaskini, choć to był istny labirynt. Jednak intuicja musiała jej podpowiedzieć, w którą stronę skręcić tak, aby znów poczuć przyjemny powiew świeżego powietrza na twarzy. Promyki słońca oślepiły ją. Jej włosy falowały w blasku. Wkrótce przyzwyczaiła się do jasności. Dobiegły ją czyjeś nawoływania. To Shun!
-Shun!- zawołała ostatkiem sił. W mig był przy niej. Przytulił ją do swojej piersi. Poczuła ciepło bijące od niego i usłyszała przyspieszone bicie jego serca.
-Bałem się o ciebie- powiedział. Gdy zorientował się, że przytulił dziewczynę, chciał ją odepchnąć, lecz ona wybuchnęła płaczem i kurczowo złapała go za bluzkę.
-Shun, tam był on... on mnie uwięził... chciał mnie zabić i ja, ja użyłam zaklęcia przedostatniego i, i on zniknął, ale on wróci, prawda?- powiedziała jednym tchem, trochę się jąkając, jednocześnie patrząc z przestrachem i nadzieją w jego oczy. Tamto spotkanie był trudnym, nowym, a przede wszystkim bolesnym doświadczeniem. Chłopak mocniej ją przytulił i powiedział:
-Niestety tak. Wróci. Teraz będzie silniejszy. Trzeba cię nauczyć zaklęcia ostatniego i to teraz. Chodź!
Posłusznie udała się za nim. Dotarli do małej polanki.
-Zaklęcie jest proste. Brzmi ono tak: Czas zła nadszedł już kres. Wypowiadam zaklęcie te, które ostatnie zwie się. Zmiecie cię z powierzchni ziemi. Niech moc żywiołów zapłonie i moje życie uratuje. Zło zagrozić mi nie może. Dobro zawsze zwycięża zło. Teraz ty spróbuj. Pamiętaj, zaklęcia ostatniego nie można odwrócić.
-Czas zła nadszedł już kres. Wypowiadam zaklęcia te, które ostatnie zwie się. Zmiecie cię z powierzchni ziemi. Niech moc żywiołów zapłonie i moje życie uratuje. Zło zagrozić mi nie może. Dobro zawsze zwycięża zło.
-Shun udało się, udało!- zadowolona zaklaskała w dłonie i uśmiechnęła się do niego.
-Teraz jestem pewien, że uda ci się obronić świat i dobro, które w tobie płynie.
-Amanda! Shun? Gdzie jesteście? No nie, zawsze ich nie ma, kiedy są potrzebni!- dobiegły ich wrzaski Runo.
-Tu jesteśmy!- krzyknęła Amanda.
-Amanda! Jak ty wyglądasz!
Dopiero teraz dziewczyna spostrzegła, że jej fioletowa sukienka jest cała poszarpana. Na nogach miała pełno zadrapań i siniaków, a nadgarstki całe we krwi od sznurów, które ją więziły.
-Ach to? To nic- próbowała się tłumaczyć. Złe na razie przeszło i nie chciała do tego wracać.
-Jak to? Przecież widzę, że coś jest. Wyglądasz jakbyś była po walce.
Amanda spojrzała na nią znacząco.
-Pokonałaś go?- cicho spytała Runo podchodząc do niej i lekko obejmując.
-Niestety nie. Wróci. Silniejszy. Boję się tego. A gdzie jest Shun?- zapytała po chwili.
-Co się przejmujesz? Zawsze go nie ma!
"Ale on... nieważne"- pomyślała dziewczyna.- Chodźmy, Runo.
Gdy weszły do domku zobaczyły Gusa stojącego z patelnią.
-Dziś polecamy naleśniki- powiedział do zdumionych dziewczyn.