piątek, 23 listopada 2012

Rozdział X - Pożegnanie i nowy wróg

-Gdzie znów byłeś, Shun?- zapytała, gdy zobaczyła chłopaka wchodzącego do domku. 
-Byłem na spotkaniu z Devalem. Gratuluje ci pokonania Ameracha.
-Wow, dzięki!- uśmiechnęła się.
-Ale przekazał mi też, że pojawił się nowy wróg. Jest tak potężny, że nawet nie zna jego imienia.
-Czyli, że mamy nową misję?- radość sprzed chwili bezpowrotnie się ulotniła.
Kolejny wróg. Kolejne starcia. Kolejny raz nadstawianie życia. Kolejny ból. Westchnęła ciężko. Bała się. Co będzie potem, jeśli go- czysto teoretycznie- pokonają? Będą następni? Jeśli tak, to na pewno mocniejsi od poprzednich. Mocno się tego bała, tak bardzo tego nie chciała. Ale nie mogła narzekać, bo była wybraną. Mistrz spośród tylu ludzi wybrał właśnie ją, żeby chroniła dobro. To był zaszczyt.
Shun wzruszył ramionami i powiedział:
-Na to wygląda. Trzeba wymyślić nowe zaklęcia, bo te są na niego za słabe, a poza tym będziesz musiała pożegnać się z Runo.
-Z Runo? Dlaczego?
-To są tylko zwykli ludzie. Gdy znajdą się na polu bitwy, zginą. Czy tego chcesz?- podniósł prawą brew.
-Oczywiście, że nie! Muszę to powiedzieć Runo- już miała się odwrócić i zakomunikować to przyjaciółce, gdy usłyszała dobrze znany głos:
-Nie musisz. Już wiem.
-Cześć, Runo- powiedział Shun.
-Ty!- wskazała na niego palcem w geście oskarżenia- wiedziałeś, że ona tu jest! Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
-Wiedziałem, że ciężko będzie ci powiedzieć jej to w twarz, więc uznałem, że będzie lepiej jeśli teraz się dowie- wzruszył ramionami.
-Cóż... muszę już iść. Keith! Gus!- zaczęła krzyczeć. Od razu przybiegli. Runo kontynuowała- vmusimy się zbierać.
-Ale dlaczego?- spytał Gus, gładząc swoje niebieskie włosy.
-Mają nowego wroga. Jest za silny i niebezpieczny, a nasi wspaniałomyślni przyjaciele zgodnie ustalili, że lepiej będzie jeśli wyjedziemy. Nie biorąc pod uwagę mojego zdania. A moje zdanie jest takie, że chcę zostać i razem z Shunem bronić ją. Wiem, że jestem tylko człowiekiem, ale człowiek może dużo znieść.
-Nie Runo. Tym razem nie mogę się zgodzić. Twoje bezpieczeństwo jest najważniejsze. Poza tym mam Shuna. Shun, pomóż mi ją przekonać- poprosiła.
Kiwnął głową.
-Dokładnie. Ma mnie, więc nie masz się o co martwić- to zdanie wystarczyło.
-Skoro sam Shun tak mówi, to rzeczywiście pojedziemy. Gus! Keith! Spakowani?
-Tak jest, szefowo!- odpowiedzieli chórem.
-A więc naprzód marsz! Lewa, prawa, lewa, prawa- zakomenderowała- a ty- tu zwróciła się do Amandy- uważaj na siebie- i mocno ją przytuliła.
-Dobrze, Runo. Dziękuję za wszystko. Udanej drogi.
-Pa!- zdążyła krzyknąć niebieskowłosa, gdy samochód niknął w dali.
-Wiesz co? Taki piękny dzień, przejdę się. W końcu to nasz ostatni dzień tutaj- spojrzała na niebo, na którym nie było ani jednej chmurki.
-Mam ci towarzyszyć?- spytał.
-Nie, dziękuję. Wolę pójść sama- uwielbiała jego towarzystwo, ale każdy potrzebuje takich chwil, kiedy jest sam.
-Dobrze, ale uważaj.
Zaczął się sierpień. Piękny miesiąc. Wszystko wokół było zielone, kwitło. Amanda weszła na leśną dróżkę prowadzącą do małego stawu. Usiadła na brzegu. Za miesiąc rozpoczynał się wrzesień. Normalnie zaczęłaby chodzić do szkoły. Normalnie. Teraz nic nie jest normalne. W tak krótkim czasie jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Miała wrażenie, że stoi z boku i przygląda się temu wszystkiemu. Chociaż widzi, to nie rozumie. Obrazy się zamazują, nie może z nich nic wyczytać. Za szybko pędzą. Poprzednie miejsce wypełnione jest przez nowy. I tak w ciągłym ruchu. Nie była do tego przyzwyczajona. Jej życie składało się z wczesnej pobudki, szybkiego śniadania i mycia się, zdążenia na czas do szkoły, przyjście z niej, zjedzenia obiadu, nauczenia się, spotkania z przyjaciółką i spania. Idealna harmonia. Wszystko jak w zegarku. 
Teraz? Teraz jest chaos. Ot tak burzą jej życie. Nagle zabierają z domu rodzinnego i wywożą w jakieś odludzie, do lasu. Nie miała nic przeciwko przyrodzie, uwielbiała ją, ale chciała mieć kontakt z ludźmi, ze światem. Życie w cieniu, daleko, nie było dla niej. Choć minęło kilkanaście tygodni, czyli niewiele w porównaniu z jej szesnastoma wiosnami, nie mogłaby żyć bez Shuna. Zawsze wstawał kilka minut po świcie i szedł poskakać po drzewach czy pobiegać. Próbował wymykać się cicho, ale ona i tak zawsze go słyszała. Czasem wychodziła i patrzyła jak z zawrotną prędkością pokonuje kolejne odcinki wyznaczonej przez niego trasy. Potem przychodził do domu, a ona czekała ze śniadaniem. Następnie spędzali czas razem. Czasem rozmawiali, uczyli się zaklęć, a czasem po prostu milczeli, bo tak też czuli się dobrze. Ważna była obecność drugiej osoby. 
-A kogóż my tu mamy? Amanda? Witaj!- ktoś podszedł od tyłu. Natychmiast się odwróciła. Ujrzała wysokiego chłopaka o lekko opalonej skórze i brązowych włosach.
-Kim jesteś?- spytała i pełna strachu wstała. Dzieliło ich kilka kroków.
-Jestem Trey. Miło mi cię poznać, Amando. Może na początek coś charakterystycznego? Tak, żebyś mnie pamiętała- jednym susem pokonał odległość między nimi i nadepnął jej na nogę tak, że złamała się.
-Aaaaaaaaaaaał!- krzyknęła przeraźliwie. Kilka ptaków odfrunęło z gałęzi przestraszone jej krzykiem. Z oczu poleciały pierwsze łzy.
"Amanda"- szybko pomyślał Shun.
-Och widzisz? Przestraszyłaś zwierzątka. Jeszcze się spotkamy- podniósł jej głowę tak, żeby patrzyła mu prosto w oczy- Apokalipter zawsze cię znajdzie.
I zniknął za krzakami. Zaraz potem był już przy niej Shun.
-Shun, to był jego sługa i... i on... moja noga...
-Jest złamana- stwierdził.
-Nie można tego uleczyć?
-Niestety nie. Złamania same muszą się zrosnąć. A teraz złap mnie za szyję.
Amanda posłusznie złapała go. Podniósł ją. Nie była ciężka. Amanda zmęczona i wykończona bólem, zasnęła.
"Jak mogłem nie zdążyć? Teraz przeze mnie ona cierpi. To tylko moja wina"- w myślach obwiniał się. Popatrzył na jej twarz. Była uśmiechnięta.
"Pewnie śni jej się coś miłego".
-Shun! Coś sobie przypomniałam! To był Trey. Powiedział, że Apokalipter zawsze mnie znajdzie- krzyknęła, budząc się.
-Wiemy już, kto jest naszym nowym wrogiem.
"Czuję, że to nie będzie łatwy czas"- pomyślała.

0 komentarzy: