niedziela, 15 września 2013

Rozdział LXI - Ostateczny atak


Punktualnie w południe stawili się na Polanie. Wszyscy. Nawet Król. Aniołowie uzbrojeni stanęli w równym rządku. W powietrzu czuć było tę gotowość do stoczenia najcięższej bitwy. Słońce przyświecało ochoczo, choć nikt nie miał ochoty by się uśmiechnąć. Skupieni czekali. Nagle pojawiła się gęsta mgła.

„Zaczyna się”- pomyślała- „Teraz nie ma odwrotu!”
Wśród mgły pojawili się najwięksi, dotąd- jak sądzili Wojownicy- pokonani: Amerach, Apokalipter, Potwór, Shadow, Volt, Lync, Trey, Side i…
-Lea?!
-Hahaha! Zdziwieni?  Skoro nie mogę mieć Shuna, to zabije Shuna.- zaśmiała się cynicznie.
Rozpoczęła się walka. Do ataku pierwsze ruszyły Anioły, lecz były za słabe i szybko poległy. Wszędzie było słychać strzały, a w powietrzu unosiły się kłęby dymu, tak, że nic nie było widać. Wszystko trwało dwie godziny, aż na polu bitwy pozostali tylko Shun i Amanda.
-Amanda?- Shun zwrócił głowę w stronę dziewczyny.
-Tak?
-Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham.
-Ja ciebie też, Shun.
I ruszyli. Walka pomiędzy szczątkami Aniołów nie była łatwa. Ci, którzy przeżyli podnosili się i atakowali. Amanda zaatakowała najsilniejszym zaklęciem. Na nic.
-Nie pokonamy ich!- krzyknęła, lecz potem zawyła z bólu. Amerach złamał jej rękę. Teraz bezwładnie zwisała wzdłuż tułowia i mocno krwawiła, ale dziewczyna walczyła dalej. Po kilku godzinach wykończeni, obolali upadli na ziemię. Wszyscy myśleli, że to koniec i wrogowie cieszyli się zwycięstwem.
-To już koniec Królestwa!
Ale oni jeszcze nie umarli. Próbowali się podnieść. Nie było to łatwe, ponieważ stracili dużo krwi i mieli mnóstwo otwartych ran. Gdy dziewczyna stanęła na nogi zaatakowała ponownie. Znów bezskutecznie.
-W pojedynkę nie wygramy! Musimy złączyć siły! Jesteś ze mną?
-Oczywiście.
Złapali się za ręce.
-Być może, że pokonacie magię, ale miłości nam nie odbierzecie!
Ze złączonych rąk wystrzeliła wiązka silnego światła. Po kolei trafiała wrogów. Znikali w kłębach dymu. Magia była dla nich łatwa do pokonania, lecz miłość Wojowników- tak prawdziwa i szczera- potrafi pokonać wszystko- nawet największych wrogów Po tym upadli na ziemię. To było ponad ich siły. Zmęczone oddechy ustały. Ich serca stanęły w miejscu. Leżeli na polanie trzymając się za ręce. Złączeni w jedność. Na zawsze.

-Amanda? Shun?! Musicie się obudzić! Jesteście Wojownikami!- ostatni z żywych Aniołów próbował ich przywrócić do życia- Królu, oni…
-Nie żyją, wiem.
-Czy można coś zrobić, żeby żyli?
-Jest jeden, jedyny sposób. Trzeba znaleźć pierścień Życia.
-Gdzie on jest?
-W Górach Skalistych, najniebezpieczniejszych górach na świecie.
-Udam się tam niezwłocznie.
-Nie przeżyjesz tego- Król ze spokojem patrzył na Wojowników, nie czuł smutku. W latach panowania wiele razy spotykał się z takimi scenami. Co prawda nie były aż tak krwawe jak teraz.
 -W drodze spotkasz mnóstwo niebezpieczeństw.
-Jednak zaryzykuję. Oni nie mogą zginąć w taki sposób!
-Więc powodzenia, Baltchurze.
 ***

Przez całe wakacje nie dawałam znaku życia, ale myślę, że zrozumiecie - odpoczynek od wszystkiego. 
Dzisiaj mija rok od kiedy wstawiłam tu pierwszy wpis. Myślałam, że zdążę przenieść całą Niebezpieczną grę, ale nie zdążyłam, dlatego teraz będę wrzucać po kilka, kilkanaście rozdziałów. To opowiadanie powstało kilka lat temu, więc jest w nim masa błędów, które chcę poprawić, ale nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Dopiero z drugiego tomu jestem zadowolona. Na razie pozostawię pierwszy tom taki jaki jest, ale myślę, że jak skończę całą serię, to zacznę je poprawiać, wstawiać akapity, opisy etc.

0 komentarzy: