Punktualnie w południe stawili się na
Polanie. Wszyscy. Nawet Król. Aniołowie uzbrojeni stanęli w równym rządku. W
powietrzu czuć było tę gotowość do stoczenia najcięższej bitwy. Słońce
przyświecało ochoczo, choć nikt nie miał ochoty by się uśmiechnąć. Skupieni
czekali. Nagle pojawiła się gęsta mgła.
„Zaczyna się”- pomyślała- „Teraz nie ma
odwrotu!”
Wśród mgły pojawili się najwięksi, dotąd-
jak sądzili Wojownicy- pokonani: Amerach, Apokalipter, Potwór, Shadow, Volt,
Lync, Trey, Side i…
-Lea?!
-Hahaha! Zdziwieni? Skoro nie mogę mieć Shuna, to zabije Shuna.- zaśmiała się cynicznie.
Rozpoczęła się walka. Do ataku pierwsze
ruszyły Anioły, lecz były za słabe i szybko poległy. Wszędzie było słychać
strzały, a w powietrzu unosiły się kłęby dymu, tak, że nic nie było widać.
Wszystko trwało dwie godziny, aż na polu bitwy pozostali tylko Shun i Amanda.-Hahaha! Zdziwieni? Skoro nie mogę mieć Shuna, to zabije Shuna.- zaśmiała się cynicznie.
-Amanda?- Shun zwrócił głowę w stronę dziewczyny.
-Tak?
-Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham.
-Ja ciebie też, Shun.
I ruszyli. Walka pomiędzy szczątkami
Aniołów nie była łatwa. Ci, którzy przeżyli podnosili się i atakowali. Amanda
zaatakowała najsilniejszym zaklęciem. Na nic.
-Nie pokonamy ich!- krzyknęła, lecz potem
zawyła z bólu. Amerach złamał jej rękę. Teraz bezwładnie zwisała wzdłuż tułowia
i mocno krwawiła, ale dziewczyna walczyła dalej. Po kilku godzinach wykończeni,
obolali upadli na ziemię. Wszyscy myśleli, że to koniec i wrogowie cieszyli się
zwycięstwem.
-To już koniec Królestwa!
Ale oni jeszcze nie umarli. Próbowali się
podnieść. Nie było to łatwe, ponieważ stracili dużo krwi i mieli mnóstwo
otwartych ran. Gdy dziewczyna stanęła na nogi zaatakowała ponownie. Znów
bezskutecznie.
-W pojedynkę nie wygramy! Musimy złączyć
siły! Jesteś ze mną?
-Oczywiście.
Złapali się za ręce.
-Być może, że pokonacie magię, ale miłości
nam nie odbierzecie!
Ze złączonych rąk wystrzeliła wiązka
silnego światła. Po kolei trafiała wrogów. Znikali w kłębach dymu. Magia była
dla nich łatwa do pokonania, lecz miłość Wojowników- tak prawdziwa i szczera-
potrafi pokonać wszystko- nawet największych wrogów Po tym upadli na ziemię. To
było ponad ich siły. Zmęczone oddechy ustały. Ich serca stanęły w miejscu.
Leżeli na polanie trzymając się za ręce. Złączeni w jedność. Na zawsze.
-Amanda? Shun?! Musicie się obudzić!
Jesteście Wojownikami!- ostatni z żywych Aniołów próbował ich przywrócić do
życia- Królu, oni…
-Nie żyją, wiem.
-Czy można coś zrobić, żeby żyli?
-Jest jeden, jedyny sposób. Trzeba znaleźć
pierścień Życia.
-Gdzie on jest?
-W Górach Skalistych,
najniebezpieczniejszych górach na świecie.
-Udam się tam niezwłocznie.
-Nie przeżyjesz tego- Król ze spokojem patrzył
na Wojowników, nie czuł smutku. W latach panowania wiele razy spotykał się z
takimi scenami. Co prawda nie były aż tak krwawe jak teraz.
-W
drodze spotkasz mnóstwo niebezpieczeństw.
-Jednak zaryzykuję. Oni nie mogą zginąć w
taki sposób!
-Więc powodzenia, Baltchurze.
***
Przez całe wakacje nie dawałam znaku życia, ale myślę, że zrozumiecie - odpoczynek od wszystkiego.
Dzisiaj mija rok od kiedy wstawiłam tu pierwszy wpis. Myślałam, że zdążę przenieść całą Niebezpieczną grę, ale nie zdążyłam, dlatego teraz będę wrzucać po kilka, kilkanaście rozdziałów. To opowiadanie powstało kilka lat temu, więc jest w nim masa błędów, które chcę poprawić, ale nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Dopiero z drugiego tomu jestem zadowolona. Na razie pozostawię pierwszy tom taki jaki jest, ale myślę, że jak skończę całą serię, to zacznę je poprawiać, wstawiać akapity, opisy etc.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz