Nie wiedział dokąd biegnie. Ufał swojej
intuicji. Wiedział, że ona go nie zawiedzie. Dotarł do opuszczonych wojskowych
terenów. Usłyszał kawałek rozmowy:
-Prędzej czy później złamie się… nie
zniesie bólu swojej kochanej dziewczyny… Hahaha!
Tego było za wiele. Szybko skoczył ku nim.
Popchnął ich tak, że wpadli na wielkie drzwi, niszcząc je. Przed sobą zauważył
dwadzieścia garniturów i kpiących uśmiechów. To spotęgowało jego gniew. Zaczął
uderzać, lecz po chwili leżał na ziemi.
-Hahaha! Myślałeś, że sam dasz nam radę? Biedny
chłopczyk… chcesz być dobry? Chcesz ratować świat?
-Tak, i wy mnie nie powstrzymacie!-
powiedział ze ściśniętym zębami, tłumiąc w sobie ból po uderzeniach, które
spłynęły na niego gradem pocisków. Nagle przed oczami stanęła mu twarz Amandy.
Radosna, uśmiechnięta. To zawsze dawało mu siłę do dalszego działania. Teraz
też tak było. Z niemałym trudem wstał. Skupił całą swoją moc i uderzył. Potężna
kula ognia zniszczyła wszystko w obszarze jednego kilometra. To już koniec.
-Koniec historii złych czarnuchów-
uśmiechnął się, nie kryjąc satysfakcji.
Wolnym i spokojnym krokiem poszedł do
szpitala. Na korytarzu spotkał lekarza.
-To niesamowite. Wczoraj prawie nie
mieliśmy nadziei, a teraz pacjentka jest całkiem zdrowa. To cud!
-Mogę ją zobaczyć?
-Oczywiście. Wyniki są tak dobre, że nawet
możemy ją wypisać.
Cicho zapukał.
-Jak się czujesz?
-Gdzie byłeś?- zapytała cicho.
-Nie martw się. Wszystko załatwiłem. Nic ci
już nie grozi. Teraz jesteś bezpieczna. Wracajmy do domu.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz