Podczas zmywania naczyń zrobiło jej się
słabo.
-Shun!- zdołała krzyknąć, ale po chwili
leżała zemdlona.
-Co
się dzieje? Gdzie ja jestem?- chciała wiedzieć.- Shun!
Cisza.
Jej kroki odbijały się głośnym echem, chociaż każde stąpnięcie było ostrożne.
Szła przez długi korytarz. To miejsce było znajome. Była w domu! Ale gdzie jest
Shun? Nagle usłyszała jakieś głosy:
-Nie!
On nie mógł umrzeć! NIE!
To
była ona.
-Niestety.
Bardzo mi przykro Amando, lekarze nic nie mogli zrobić.
„Runo?”-
pomyślała.
-To
wszystko moja wina! Gdybym chciała zrezygnować z tej głupiej mocy, nie byłoby
wrogów, którzy by go zabili!- znów zaniosła się płaczem. Runo podeszła do niej
i przytuliła ją. Amanda z przeszłości stała na środku pokoju. Była
niewidzialna. Teraz łzy ściekały po jej bladej ze strachu twarzy.
„Shun?
On… umrze?”
-NIE!!-
krzyknęła, ale nikt jej nie usłyszał. Poczuła, że się dusi. Oczy zasłoniła jej
ciemna kurtyna. Obudziła się.
-Amanda!- nad głową usłyszała zmartwiony
głos Shuna. Pochylał się nad nią i przystawiało jej czoła zwilżony ręcznik.
-Ty żyjesz!- rzuciła mu się na szyję.
-Oczywiście, że żyję.
-Ale tam, w moim śnie... ty umarłeś-
szepnęła spuszczając głowę.
-Co?- nagle wstał i zaczął chodzić po pokoju.
-Coś się stało?- zapytała wstając.
-To nie był zwykły sen. To była wizja.
Bliska wizja.
-To znaczy?
-To znaczy, że może wydarzyć się za chwilę.
-Tak, masz rację, rycerzyku.
Obrócili się. Zobaczyli…
***
Zdecydowanie za krótki rozdział.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz