niedziela, 15 września 2013

Rozdział LXVIII - Świat oczami Amandy

-Shun, przepraszam, ja nie mam siły… nie teraz.
Po tym zapadła ciemność.
Obudziłam się znów w tym domu. Chociaż słońce wesoło wpadało do pokoju, ja nie miałam humoru, żeby je powitać.
-Odejdź! Nie chcę cię widzieć!
-Ale dlaczego?
Och! Kochany Shun! Zawsze przy mnie jest, gdy go potrzebuję.
-Nie, Shun. To nie do ciebie.
-Jak się czujesz?
Dlaczego ludzie w takich sytuacjach zawsze zadają to samo pytanie: „Jak się czujesz?”. Mam odpowiedzieć? Dobrze, więc czuję się strasznie, nogi mnie bolą, nie mogę chodzić, znajdujemy się setki bilionów lat świetlnych od domu,  jesteśmy w rozlatującej się willi, a mojego chłopaka dręczą jakieś typy. I jak tu być szczęśliwym?
-Czuję się coraz lepiej.
Nie chcę go męczyć. I tak ma dość problemów. A małe kłamstwo nie zaszkodzi. Znów opadłam na poduszki. Westchnęłam. Moje życie stało się inne, odkąd… odkąd poznałam Shuna. Zmienił całe moje dotychczasowe życie. Co mi się zebrało na refleksje? Może to, że źle się czuję, tak na mnie wpływa? Zresztą, nie obchodzi mnie to. Obróciłam głowę do okna. Widziałam gruzy. Szczątki drzew walały się po całej drodze. Wśród tego bałaganu uwijały się postacie. Trzeba będzie im pomóc.
-Shun, może im pomożesz?
-Nie chcę cię zostawiać samej.
-Twoja obecność bardziej im się przyda.
-Jesteś tego pewna?
-Tak, Shun. Idź.
Leżę sama. Nagle gwałtownie siadam na łóżku. Odkrywam kołdrę. Wstaję. Upadam. Ciemność.
-Znów to zrobiłaś!- słyszę nad sobą pretensjonalny głos.
-Przepraszam, ale myślałam, że tym razem mi się uda.
Próbowałam się wytłumaczyć, ale przecież on wie lepiej.
-Nie mogłaś zaczekać na mnie?
-Nie krzycz na mnie, Shun!
Rozpłakałam się. Miałam dość własnego kalectwa. Na widok moich łez, Shun od razu złagodniał.
-Przepraszam. Nie chciałem krzyczeć. Bardzo się o ciebie martwię.
Otarłam łzy. Dobrze jest mieć osobę, która się o ciebie troszczy.
-Jak dobrze, że cię mam, Shun.
Po tym zasnęłam.

0 komentarzy: