Gorąco. Dziewczyna zrywa się z łóżka, ale
zaraz potem opada. Nie ma sił. Ponownie zamyka oczy.
Gdy się budzi widzi nad sobą rozmazaną
postać.
-Kto?- pyta półgłosem.
-To ja.
-Shun…
-Ciii… Musisz leżeć. Widzę, że jesteś
chora.
-Co? Ja chora?
-Tak, tak, ty. Nigdzie się nie ruszaj,
zadzwonię po lekarza.
Później…
-No cóż, Amando, widzę tu zapalenie płuc..
Wypiszę leki. Proszę leżeć w łóżku przez co najmniej tydzień. Gdyby pojawiły
się komplikacje proszę do mnie zadzwonić. Zapalenie płuc bywa bardzo groźne.
-Dziękuję panie doktorze.
Po wyjściu lekarza Shun usiadł na łóżku
dziewczyny. Odgarnął jej jasne włosy z twarzy i popatrzył prosto w błękitne
oczy.
„Wyrażają tylko ból i cierpienie”.
Wstał. Nie mógł znieść tego widoku. A co
jeśli ona umrze? Jedyna osoba, na której mu zależy opuści go?
"Nie!"- szybko odgonił te myśli. Jak burza wpadł do apteki. Jego czarne włosy były w nieładzie, a on dyszał ze zmęczenia. Podał aptekarce receptę. Za chwilę znów biegł, żeby jak najszybciej być przy niej. Nie chciał zostawiać jej samej.
-Już jestem!- krzyknął. Wszedł do pokoju. Na łóżku siedział nie kto inny jak...
-Amis? A co ty tu robisz?
-Witaj, Shun. Przyszłam odwiedzić Amandę.
-Przyniosłęm leki.
Drryń!
Kto znowu?!- pomyślał ze złością.
-Cześć Shun, drętwiaku!
"O, nie!"
Zza nich wyłoniła się Runo.
-Mam nadzieję, że nie obrazicie się, że przyprowadziłam tu tych dwóch- wskazał na Gusa i Keitha.
-Nie, oczywiście- powiedział, cedząc każdy wyraz.
Weszli do pokoju Amandy. Anioł słysząc kroki, szybko znikł. Nie mógł pokazać się zwykłym śmiertelnikom.
-Cześć!
-Runo! Jak miło cię widzieć!
-Siema, Am!
-Cześć Gus, cześć Keith!
Resztę dnia spędzili przy wesołych rozmowach. Ale był ktoś, kto stał na uboczu, w cieniu, z dala od innych. Shun. Myślał, że ten dzień spędzi z Amandą. Nieważne, że jest chora. Chciał być tylko z nią. Popatrzył na dziewczynę. Wyglądała na szczęśliwą.
"Tak, na pewno jest szczęśliwa."